Witam. Przed Wami rozdział
czwarty, czyli ten, do którego dawno nie doszłam w żadnym opowiadaniu. To
dobrze świadczy o tej opowieści. Moim celem jest ją skończyć w jakiś
zadowalający sposób, mam nadzieję, że mi się powiedzie! : D
Osoby zainteresowane odsyłam
do bloga, który podałam w informacjach. Znajdziecie tam opisy bohaterów. Dla
nie obeznanych zaznaczyłam, którzy bohaterowie są wymyśleni przeze mnie.
Miłego czytania i dziękuję za
komentarze! ; D
____________________________
[Mizobe, 21 września 1916r.]
Promienie zachodzącego słońca oświetlały Mizobe, tworząc ciepłą,
romantyczną atmosferę. Ludzie spacerowali ulicami, powoli kierując się w stronę
swoich domów. Nawet piękne widoki i zapach świeżego powietrza nie mogły
poprawić ich ponurych nastrojów. Nic dziwnego, kiedy tylko zmrużą oczy, choć na
chwilę, morderca może odebrać właśnie ich życie.
Edward
westchnął, przecierając zmęczone powieki. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w
którym przetrzymywane były akta wszystkich mieszkańców miasta. Stosy papierów i
teczek porozrzucane były wokół, gdzieniegdzie leżały zawieruszone kartki. Przez
otwarte okno do pomieszczenia wpadały żółte liście, przynoszone przez chłodny,
jesienny wiatr.
Chłopak
ze zrezygnowaniem pokręcił głową, po czym przeniósł wzrok na młodszego brata.
Alphonse siedział przy pobliskim biurku, wytrwale przeglądając kolejne
dokumenty. Oboje byli wykończeni, siedzieli tak od ponad pięciu godzin.
-
Znalazłeś coś, Al? - spytał od niechcenia Stalowy.
Alchemik
Duszy przeciągnął się, po czym odwrócił w stronę brata trzymając czarną,
pokaźną teczkę.
- Tak,
ale... - zawahał się. - Wątpię, czy ta osoba mogłaby kogokolwiek zabić.
- Jak to?
Przecież nie znasz tego człowieka. - No niby tak...
-
Zastanowimy się nad tym później. Czytaj - polecił Ed.
Al z
ociąganiem otworzył teczkę, po czym cicho chrząknął.
- David
Spencer, lat czterdzieści sześć. Piętnaście lat temu przystąpił do egzaminu na
Państwowego Alchemika, ale nie został przyjęty. Wrócił do Mizobe, do swojej
pracy w szpitalu jako chirurg. Wiedzę z zakresu alchemii medycznej zaczął
stosować, aby ratować ludzkie życie. Pięć lat temu został mianowany
ordynatorem. Wdowiec, ma dwudziestoletniego syna.
-
Lekarz...? - Edward przejechał otwartą dłonią po twarzy. - To nie ma sensu.
- Chodźmy
się z nim spotkać, Edziu - zaproponował Al. - Raczej to nie jego szukamy, ale
mamy szansę dowiedzieć się czegoś interesującego.
Stalowy
Alchemik ziewnął przeciągle, po czym z ociąganiem wstał. Alphonse miał rację,
należało spotkać się z lekarzem. W tej chwili i tak nie wymyślą niczego innego.
- Zgoda.
Nie sprzątaj tego teraz, mam wrażenie, że jeszcze tu wrócimy - powiedział z
niesmakiem, kierując się w stronę drzwi.
* * *
Szpital
w Mizobe był marmurowym, średniej wielkości budynkiem. Wokół niego znajdował
się barwny ogród i park, w którym spacerowali pacjenci. Pielęgniarki kręciły
się w pobliżu, aby w razie potrzeby udzielić pomocy chorym. Mimo cierpienia
wypełniającego serca tych ludzi, starali się cieszyć każdym dniem życia.
Bracia
Elric spokojnym krokiem weszli na teren szpitala. Z ciekawością i lekkim
zaskoczeniem rozglądali się wokół. Po chwili znaleźli się we wnętrzu budynku.
Ściany pokryte były błękitną farbą, a podłoga została wykafelkowana nieco
ciemniejszymi płytkami. Białe jarzeniówki oświetlały długie korytarze, którymi
przechadzali się ludzie. Nikt na siebie nie wpadał, było wystarczająco miejsca
dla wózków inwalidzkich i osób poruszających się w pionie.
Chłopcy
ruszyli w stronę recepcji, odwzajemniając uśmiechy mijającym ich ludziom.
- Dzień
dobry, chcieliśmy spotkać się z doktorem Spencerem... - zaczął Al. Urwał, widząc podejrzliwe spojrzenie
recepcjonistki. Była to wysoka, zgrabna kobieta w wieku dwudziestu pięciu,
trzydziestu lat. Jej brązowe włosy związane były w kok, a inteligentne, zielone
oczy z uwagą lustrowały obu alchemików.
- Panowie
byli umówieni? - spytała.
- N-Nie,
ale...
- W takim
razie proszę umówić sobie termin. Najbliższy wypada w przyszłym miesiącu.
Kobieta
zakończyła rozmowę z braćmi i zwróciła się do starszego mężczyzny, stojącego za
nimi w kolejce. Edward westchnął cicho, po czym wydobył srebrny zegarek i
trzymając go za łańcuszek pomachał nim przed oczami brunetki.
-
Pracujemy nad rozwiązaniem sprawy ostatnich morderstw. Musimy...
- Doktor
ma bardzo napięty grafik. Poczekajcie, aż skończy pracę - powiedziała
spokojnie.
- Będzie
musiał ją odłożyć, tu chodzi o ludzkie życie! - Stalowy zaczął powoli tracić
nerwy.
- To jest
szpital, alchemiku. My również ratujemy życie - powiedziała szorstko. -
Poczekajcie, aż ordynator skończy pracę.
Rozmowa
była definitywnie zakończona. Bracia odeszli na bok, gdzie nie kręciło się zbyt
wielu ludzi. Zajęli dwa z pobliskich krzeseł. Przez chwilę panowała cisza.
- Co teraz
zrobimy, Edziu? - spytał Al. - Recepcjonistka nie przepuści nas dalej.
- Wredne
babsko... - warknął Stalowy. - Nie mamy czasu, aby czekać.
Drgnął,
słysząc czyjś śmiech. Przeniósł wzrok na wysokiego mężczyznę, ubranego w biały
kitel. Jego siwe włosy rozwiane były przez wiatr, a bystre, brązowe oczy
wpatrywały się w niego. Wisząca na prawej piersi plakietka głosiła, że stojąca
przed nimi osoba to David Sencer.
- Macie
szczęście, że akurat tędy przechodziłem – powiedział nieco poważniej. – W czym
mogę wam pomóc?
- Cóż,
chodzi o ostatnie morderstwa… - zaczął Al.
Mężczyzna uciszył go gestem, nerwowo rozglądając się wokół.
- Nie
rozmawiajmy o tym w takim miejscu. Niepotrzebnie zdenerwujemy pacjentów –
powiedział spokojnie. – Zapraszam do szpitalnego bufetu. O tej porze kręci się
tam niewiele osób.
Bracia
skinęli głowami na znak, że się zgadzają. Spencer poprowadził ich schodami na
drugie piętro, po czym kilkoma korytarzami na stołówkę. Pomieszczenie było dość
spore, stoliki dzieliła odpowiednia odległość, aby można było prowadzić
prywatne rozmowy. Mężczyźni zajęli miejsca w rogu pomieszczenia, gdzie mieli
widok na pobliski korytarz i część bufetu.
-
Zamawiacie coś? Teraz mam kwadrans, najwyżej pół godziny wolnego czasu, możemy
porozmawiać – powiedział doktor.
-
Dziękujemy, nie jesteśmy głodni. – Alchemik Duszy wolał wyprzedzić brata, nim
ten zamówi całą górę jedzenia. – Doktorze… jest pan alchemikiem, prawda?
Mężczyzna drgnął, posyłając im zaskoczone spojrzenie. Po chwili
westchnął cicho i upił łyk zamówionej wcześniej kawy.
- Można
tak powiedzieć. Kiedy sytuacja tego wymaga, leczę ludzi za pomocą danchemii.
Elricowie wymienili znaczące spojrzenia. Spencer zupełnie nie pasował na
mordercę. Woleli się jednak upewnić.
-
Przystąpił pan do egzaminu na Państwowego Alchemika, prawda? – spytał Ed.
Lekarz
uśmiechnął się lekko.
- To było
bardzo dawno temu, jeszcze przed anihilacją Ishvar. Oblałem, bo dzień przed
egzaminem praktycznym zmarła moja żona. Musiałem natychmiast wracać do syna… -
Lekko zmarszczył brwi, mierząc braci uważnym spojrzeniem. – Nie rozumiem, po co
te wszystkie pytania. Możecie mi to wyjaśnić?
-
Odkryliśmy, że morderca jest alchemikiem. Transmutuje posadzkę w ostry
przedmiot i w ten sposób zabija ofiarę – Ed westchnął, drapiąc się w tył głowy.
– Właśnie dlatego ślady w miejscu zbrodni są niezauważalne dla kogoś, kto nie
zna alchemii.
-
Jesteście tego pewni…!? – zawołał z niedowierzaniem. – Ale, zaraz… Jestem w tym
mieście jedynym alchemikiem. Sądzicie, że to ja? – spoważniał.
-
Wykluczyliśmy taką możliwość, doktorze – odparł Alphonse. – Ktoś, kto…
Nagle z
pobliskiego korytarza dobiegł przerażający, kobiecy krzyk. Głośny huk sprawił,
że wszyscy poderwali się z miejsc. Ich zdezorientowane spojrzenia przeniosły
się na korytarz, który znajdował się za pobliską szybą. To, co zobaczyli
sprawiło, że znieruchomieli. Drzwi prowadzące do jednej z izolatek zostały
wyrwane z zawiasów, po czym rzucone w ich stronę. W ostatniej chwili rzucili
się w bok, cudem ratując swoje życie.
- Cholera
jasna…! - Edward podniósł się jako pierwszy, otrzepując się z kawałków szkła. –
Nic wam nie jest?
Alphonse
wstał przy niewielkiej pomocy Spencera. Na jego policzku widniało głębokie
rozcięcie, z którego obficie sączyła się krew.
- W
porządku – odparł.
-
Doktorze, proszę tu zostać – polecił Ed. – My się tym zajmiemy.
Bracia
wybiegli na korytarz, po czym skierowali się w stronę izolatki. Wpadli do
pomieszczenia, uważnie rozglądając się wokół. Wszędzie leżały kawałki
połamanych szafek szpitalnych oraz stłuczonej szyby okiennej, jednak nie
zwrócili na to najmniejszej uwagi. Ich przerażone spojrzenia spoczęły na
wyłaniającym się z posadzki, ostrym ostrzu. Wokół niego znajdowały się błękitne
wiązki energii, a do uszu chłopców dotarł charakterystyczny dźwięk
transmutacji.
Broń w
szybkim tempie zaczęła zbliżać się w stronę szpitalnego łóżka, na którym leżała
Mila Jones.
- Edziu!
Stalowy
Alchemik zareagował natychmiast. Uderzył dłońmi w ziemię, posyłając cementową
rękę w stronę ostrza. W mgnieniu oka palce zacisnęły się na nim,
unieruchamiając go w żelaznym uścisku. W tym samym czasie Alphonse utworzył nad
łóżkiem chorej kopułę, mającą chronić ją przed kolejnymi atakami.
- Bardzo
ładnie, panowie alchemicy!
Drgnęli,
słysząc rytmiczne oklaski od strony okna. Spojrzeli w tamtą stronę, będąc
gotowi do obrony, ale także ataku. Ich spojrzenia zatrzymały się na mężczyźnie,
ubranym w beżowy płaszcz z naciągniętym na głowę kapturem. Na jego twarzy
znajdowała się czarna maska z otworami na oczy, nos oraz usta. Zaciągnął się
papierosem, po czym wypuścił z ust dym, robiąc przy tym kółeczka.
- Ty…! –
Edward zacisnął dłonie w pięści. – Jesteś tym pieprzonym mordercą!
- Trafne
spostrzeżenie, Stalowy Alchemiku. – Mężczyzna zaśmiał się, po czym nagle
spoważniał. – Powiem wprost: zawadzacie mi tutaj.
- C-Co
takiego!?
- Właśnie
to. Wiecie zbyt dużo, nie mogę dłużej pozostawić was przy życiu.
Mimo, że
podczas swojego krótkiego życia bracia kilkakrotnie słyszeli podobne groźby, za
każdym razem wywoływały one nieprzyjemne dreszcze. Nawet jeśli to twój wróg,
nieprzyjemnie jest słyszeć, że kolejna osoba chce posłać cię do grobu.
Alphonse
lekko zmarszczył brwi, obmyślając plan ataku i obrony. Ed westchnął cicho, po
czym podniósł leżącą u jego stóp metalową rurkę i transmutował ją w sztylet.
Uśmiechnął się lekko, posyłając mordercy pewne siebie spojrzenie.
- To się
okaże, trzeciorzędny cieniasie! – warknął.
Chciał
zaatakować, jednak Al w ostatniej chwili go powstrzymał.
-
Zwariowałeś, Edziu!? – powiedział przyciszonym głosem. – Nadal znajdujemy się w
szpitalu. Jeśli chcesz go schwytać, nie wszczynaj walki tutaj!
Stalowy
przeklął pod nosem, starając się ułożyć jakiś plan działania. Morderca, który
obserwował obu alchemików przez ostatnie kilka minut, zaśmiał się.
-
Proponuję rozegrać nasz pojedynek w miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkodzi –
zaproponował z euforią. – Zmierzymy się za miastem. Oczywiście, jeśli zdołacie
mnie złapać.
Nim jego
słowa w zupełności do nich dotarły, mężczyzna wyskoczył przez okno i biegiem
skierował się w głąb miasta.
- Cholera!
Za nim, Al!
Bracia
wyskoczyli za nim, starając się go dogonić. Morderca używał alchemii, aby im to
utrudnić. Mogliby zrobić to samo, ale wokół znajdowały się jedynie budynki
mieszkalne. To nie Centrala, gdzie można wykorzystywać do transmutacji
pustostany.
- Powoli
nam ucieka! – wydyszał Al.
- Kurde,
przecież widzę!
Edward
czuł, że powoli ogarnia go wściekłość. Wiedział, że jeśli mężczyzna ucieknie,
bardzo trudno będzie ponownie go wytropić. W czasie, który poświęcą na
poszukiwania, z całą pewnością ucierpią kolejne, niewinne osoby.
- Kiedy
dorwiemy tego gnoja połamię mu wszystkie kończyny w taki sposób, aby nie był
zdolny się poruszać! – warknął.
Ach te recepcjonistki... Wszędzie takie same. Nie chcę wiedzieć co się stanie, kiedy Edward dorwie tego gościa. Aż ciarki mi przeszły po plecach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !
Edziu jak zawsze porywczy XD i za to go uwielbiam:D
OdpowiedzUsuńNie chciałabym być na miejscu tego mordercy ^^ ale jakoś go nie żałuję.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)
Pozdrawiam ^^
Kasumi
PS. Rozdział mi się podobał, żeby nie było ^^
UsuńKasumi
Cześć~!
OdpowiedzUsuńPopieram Pandę. Jednak najbardziej wkurzające są recepcjonistki szpitalne, kiedy mówią żeby założyć te niebieskie worki na buty =_=... Widać, że Ed jak zwykle się zdenerwował, ale w tym wypadku nie z powodu wzrostu ^^.
Mogę dodać Cię do linków ?
hahhaha, dołączam się do recepcjonistek, chociaż w moim przypadku to pielęgniarki - przez nie muszę zapitalać głucha do wtorku, bo nie umiały mi uszu wypłukać. -____-
OdpowiedzUsuńale wracając do rozdziału - ale się gościu uparł na Milę, no! czy on nie wiem, że dziewczyn się nie bije nawet kwiatkiem? ;-; ale sam wydaje się fajny, lubię człowieków w maskach, a maska + papieros to już spełnienie marzeń. :D
co najmniej teraz rozwiali wątpliwości co do Spencera, chociaż muszę przyznać, że sama miałam wrażenie, że to może być właśnie on - wiesz, motyw z miłym doktorkiem, który nosi pod fartuchem kwas i nóż. XD
ja chcę więcej i dłużej. /ono\
pozdrawiam!
Dziękuję za komentarze. ^.^
OdpowiedzUsuńCóż, Spencer jest chyba moim ulubionym z wymyślonych bohaterów. XD Taki sobie skromny człowiek z zasadami.
Zgadujcie kim jest morderca, proszę bardzo. To się okaże chyba dopiero coś koło 6 rozdziału. Do tej chwili macie czas na zgadywanie. xD
Pewnie Tetsu, możesz. Cieszę się, że znajdę się w Twoich linkach. ^.^
PS. Co do recepcjonistek... Wiecie, ja nigdy nie trafiłam na takie zmory. Może pecha macie. ;p
Wiedziałam że będzie ostro! :D Mam nadzieje że już niedługo pojawi się rozdział 5, już nie mogę się doczekać walki Edzia z zamaskowanym ludziem ^u^ Po za tym znowu muszę cię pochwalić *choć pewnie o tym wiesz*, że twoje opisy sytuacji są wspaniałe, poczułam się jak "widz" całego zajścia. Twoje opowiadanie jest świetne i żałuje że nie zaczęłam czytać go wcześniej, teraz będę śledzić na bieżąco więc informuj mnie na gg, albo na blogu :) i wybacz że tak długo zwlekałam z przeczytaniem i komentowaniem. ^^"
OdpowiedzUsuń[R E K L A M A]
OdpowiedzUsuńZapraszam serdecznie na bloga the-responsibility.blogspot.com, gdzie właśnie wystartowało opowiadanie oparte na serii krótkich filmów, znanych szerzej jako 'Happy Tree Friends'. Śmiech, łzy i krew, czyli wszystko to, co jest potrzebne, by psychika ludzi niszczyła się na wesoło~
Tak, tak, tu Kirishiki, która jakiś czas temu zawiesiła bloga, a teraz wspaniałomyślnie zmieniła nick. Nie wiem, jak się zaopatrujesz na ten mój nowy pomysł, ale i tak zabiorę się za nadrabianie zaległości na Twoim blogu :3
Ooooooo, zaczyna się dziać!
OdpowiedzUsuńSzczerze? Nie wiem, kto jest mordercą. Pomyślałam, że ten David. Ale sama nie wiem xD
Trochę nie mogę przetrawić tego, że Al mówi "Edziu" i brzmi to dla mnie,jakby to mówił jakiś nieśmiały uke,haha xD
Czekam na nn ^^
Aha. Mam nowego bloga :)
Tak bardzo jest mi wstyd, że aż tyle czasu zajęło mi przeczytanie twoich notek, gdzie na początku miałam jedną do tyłu, a teraz dwie ;< Na szczęście udało mi się je nadrobić i teraz zabieram się za komentowanie ^^
OdpowiedzUsuńTeraz wiem, że wiem coraz mniej. Nie mam bladego pojęcia, kto stoi za tymi morderstwami. W ankiecie poszłam za głosem ludu xD Chociaż już mojego głównego podejrzanego Green'a wykluczam, po ostatnim rozdziale. Zbyt mu zależy na rozwikłaniu tej zagadki i znalezieniu mordercy, aby to mógł być on. Rain też mi jakoś odpada i David też. Racej nie zdążyłby zarzucić na siebie pelerynkę i zapalić papierosa xD A w ogóle jako jedyny umie używać alchemii co sprawia że idzie automatycznie na głównego podejrzanego, jednak wiadomo, że w takich kryminałach nie ma tak łatwo. Mile też skreślam no bo jak? Chyba, że wynajęła jakiegoś gostka, aby poudawał, że to on stoi za tym wszystkim. No i na koniec pozostaje Jinnai. Cóż, tak czy siak pozostaje czekać mi na kolejny rozdział. Postaram się, aby nie robić sobie u ciebie zaległości. Pozdrawiam!
Yo!
OdpowiedzUsuńTu twoja kochana Pridża ;) Postanowiłam napisać komentarz, bo zrobiłam już na infie co trzeba było zrobić i mam wolny czas.
Tak więc, rozdział jak zwykle uważam jak najbardziej za udany. Mistrzostwo świata, rzekłabym ;D Czy już Ci kiedyś mówiłam lub pisałam, że kocham twoje opisy? Jeśli tak to fajnie ;) Jeśli nie to właśnie mówię.
Sorki, ale nie będę szczegółowa jak inni i nie napisze Ci co szczególnie ujęło mnie za serce w tym rozdziale. Niestety, nie naleze do takiego właśnie typu ludzi. Zawsze pisze ogółem :) Dobra, to już wszystko o czym chciałam Cię powiadomić. Napisałam jeszcze dwa komentarze w opisach bohaterów. Może już widziałaś, może nie. Nie wiem ;) Wiem jedynie, że robisz postępy. Szykuj się. Za niedługo pójdziemy z tym do wydawnictwa <3
Papatki xD
u mnie nowy rozdział~ 8D
OdpowiedzUsuńJestem absolutną fanką FMA i uważam to za najlepszą mangę, jaką kiedykolwiek przyszło mi przeczytać. Stoi u mnie na półce cała kolekcja, z której jestem niesamowicie dumna. (;
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że oddajesz wszystkich bohaterów w niemalże taki sam sposób, w jaki zachowali się w mojej pamięci. Edzio jest tak samo "uroczy" jak zawczasu, kiedy przyszło mi oglądać "Alchemika". Zachował temperament i cały urok osobisty jaki posiadał, jako Państwowy Alchemik. Z kolei Al jest identycznie kochany, przez co jest jedyną osobą, zdolną poskromić jego brata.
Hm, zaczęłam się na poważnie zastanawiać się kim może być ten morderca... Niewiele jeszcze wiemy na jego temat, może to być całkiem zaskakująca informacja. Może to ktoś, kogo wyjątkowo dobrze znamy? Ale kto? Wiemy, że jest to osoba, posługująca się zdolnościami alchemicznym... Dziwne...
Cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny rozdział w istnej NIECIERPLIWOŚCI.
/ orchardofhearts.blogspot.com
/ leagueofdreams.blogspot.com
Tacos rule,
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTaaaak, w końcu znalazłam idealny blog z opowiadaniem FMA!!!
OdpowiedzUsuńMasz ładny styl pisania i w ogóle przyjemnie się czyta. O fabule nie wspomnę. Masz we mnie wierną czytelniczkę. Czekam na kolejny rozdział!
http://kota-paczy.blogspot.com/