sobota, 2 lutego 2013

[08]. Powinność ojca


Witam, drodzy czytelnicy!
Troszkę spóźniony, ale jest! Przed Wami rozdział ósmy - tak, ten sam, który kończy akcję w Mizobe.
Może już o tym pisałam, ale sprawa z Jinnaiem jest nieodzowną częścią dalszego rozwoju fabuły. W kolejnych rozdziałach być może na chwilę zapomnicie o sprawach związanych z Mizobe, ale... No właśnie. Wszystko wyjaśni się później, ułoży w logiczną całość. ^^
Miłego czytania, do następnego. <3
____________________________


   Po raz pierwszy od dnia powstania, kwatera wojska w Mizobe była tak opustoszała. Korytarze ociekały pustką, cisza wywoływała w uszach denerwujący szmer.

   David Spencer powolnym krokiem szedł przed siebie, uważnie nasłuchując. Odgłos jego kroków odbijał się od ścian, tworząc atmosferę rodem z filmu grozy. Z resztą ordynator czuł się tak, jakby właśnie w jakimś występował. Jego jedyny syn okazał się mordercą, potworem zabijającym ludzi. Wiedział, że znajduje się gdzieś w budynku. Obiecał sobie, że powstrzyma go za wszelką cenę. Nie pozwoli, aby kolejne osoby straciły życie.
   Po chwili przystanął, czując lekki powiew wiatru. Spojrzał w jeden z bocznych korytarzy, wstrzymując oddech. Gdzieś z oddali dobiegł go odgłos zderzającego się ze sobą metalu.
 - Jinnai... - szepnął.
   Mężczyzna ruszył, kierując się odgłosami walki. Jego serce waliło jak oszalałe, oddech również był zbyt szybki. Zacisnął dłonie w pięści, starając się zapanować nad emocjami. Nie ważne, co czuje. Nie ważne, jak trudne postawił sobie zadanie. Musi zrobić to, co konieczne.


* * *

   Gabinet pułkownika Green’a, będący niegdyś schludnym, gustownie urządzonym pomieszczeniem, przekształcił się w totalną ruinę. Żaden z przedmiotów nie zachował swojej pierwotnej formy – meble zmieniły się w bezkształtny stos desek, dokumenty w bezwartościowe skrawki papieru. Szyba okienna wyleciała na zewnątrz, z głuchym trzaskiem lądując na brukowanej ulicy. Nawet świeżo pomalowane ściany były w opłakanym stanie.

   Ed przeklął, starając się uspokoić. Na jego ciele znajdowało się kilka głębszych ran, ciepła krew raz po raz kapała na przybrudzone deski. Nowe ubranie zmieniło się w nic nie warte łachmany, jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Starał się skupić na walce, nie popełnić żadnego błędu. Jinnai dopuścił się niewybaczalnych czynów, musi za nie odpowiedzieć.
 - Kto by pomyślał… Stalowy Alchemik walczy na równi ze mną! – Morderca zaśmiał się. – Brawo!
   Elric wolną ręką otrzepał z ramienia tynk, drugą zaciskając mocniej na rękojeści sztyletu.
 - Nie będzie ci do śmiechu, kiedy z tobą skończę, gnoju!
   Zaatakował, starając się zachować zimną krew. Wyraźnie czuł, że Jinnai paruje jego ciosy z coraz większym trudem. Przeczuwał, że nadszedł ten moment, w którym za nic nie może odpuścić. Kiedy morderca przekona się, że nie może go więcej razy zranić, nie będzie już opanowany. Zacznie popełniać co raz więcej błędów, a wtedy szala zwycięstwa przechyli się na korzyść Elric'a.
   Alphonse obserwował walkę zza gruzów kamiennej tarczy. Zacisnął dłonie w pięści, starając się zachować spokój. Chciał pomóc bratu, jednak wiedział, że musi czuwać nad bezpieczeństwem Green'a. Westchnął, uśmiechając się lekko. Ed jest geniuszem, na pewno nie pozwoli, aby Jinnai zwyciężył.
 - Wciąż wierzysz w swoje zwycięstwo, Stalowy Alchemiku? – Morderca zaśmiał się. – Pozwól, że zniszczę twoją nadzieję.
   Za nim zdołał jakoś zareagować, Edward poczuł, że jego nogi odrywają się od gruntu. Chwilę później jego ciało zaczęło przemieszczać się w stronę okna. Starał się z tym walczyć, jednak na próżno. Po raz drugi nie był w stanie niczego zrobić…
 - Wystarczy tego, Jinnai!
   Chłopak drgnął, gwałtownie odwracając głowę w stronę drzwi. Rozkojarzył się, przez co stracił kontrolę nad powietrznym wirem. Edward zachwiał się w powietrzu, po czym boleśnie wylądował na ostrych kawałkach szkła.
 - Edziu!
   Al natychmiast znalazł się przy nim. Stalowy zacisnął zęby, jednak z łatwością można było odczytać z jego twarzy grymas bólu.
 - Spokojnie, Al. To tylko zadrapania... – syknął cicho.
   Alphonse doskonale wiedział, że jego brat kłamie. Pocieszał się jednak myślą, że obaj wychodzili z o wiele gorszych opresji. Nawet jeśli Ed potrzebował pomocy lekarza, w obecnej sytuacji mieli całkiem inne priorytety. Przenieśli wzrok na Davida Spencera, który stanowczym wzrokiem wpatrywał się w swojego syna.
 - Witaj, tatku – Jinnai uśmiechnął się szeroko. – Wybacz, ale przychodzisz nie w porę…
 - Jak mogłeś!? – warknął, zaciskając dłonie w pięści. – Mieszkańcy ufali ci! Mila… Byłeś dla niej wzorem!
 - Ta głupia dziewczyna? - zaśmiał się. – Gdyby nie zaskoczył mnie jej brat, już od kilku dni spoczywałaby w grobie.
   Dawid Spencer poczuł, jak na jego ciało wstępuje zimny pot. Zawsze kochał swojego syna, starał się zapewnić mu jak najdogodniejsze życie… Nigdy niczego mu nie brakowało. Jinnai był dla niego wszystkim, jednak… Tamten Jinnai nigdy nie dopuściłby się takich czynów.
 - Poddaj się, nim będzie za późno! – krzyknął.
 - Hah, poddać się!? Nie żartuj sobie, tatku… - spojrzał w stronę braci. – Za chwilę wszyscy zginiecie!
   Doktor odetchnął głęboko, drżącą ręką sięgając pod marynarkę. Wchodząc tu miał nadzieję, że będzie w stanie nawrócić syna. Teraz wiedział, że nie było na to najmniejszych szans. Wahał się przez chwilę, po czym wyciągnął pistolet. Przeładował magazynek i wymierzył w stojącego przed nim mordercę.
 - N-Nie wierzę… - szepnął zszokowany Al. – Nie może pan strzelić, doktorze!
 - Mogę! – odparł pewnie.
 - Mimo wszystko, to pana syn! – odezwał się Ed. – Nie będzie pan w stanie żyć ze świadomością, że ma pan na rękach jego krew!
 - Proszę się odsunąć, my…!
 - Nie!
   Bracia wpatrywali się w lekarza z mieszaniną przerażenia i niedowierzania. Czy naprawdę chciał zabić Jinnai’a? Czy był w stanie? W ich głowach panował straszny mętlik. Morderca musiał ponieść karę, ale nie kosztem psychiki drugiego człowieka! Jeśli Spencer strzeli, do końca życia o tym nie zapomni.
   David uśmiechną się lekko, zerkając w stronę alchemików. Jego wzrok był jednak pozbawiony wszelkich uczuć. Dało się w nim dostrzec jedynie mieszaninę rozpaczy i zdecydowania.
 - Mam swoje zasady – powiedział spokojnie. – Skoro mój syn zrobił coś złego, muszę go ukarać. W tym przypadku karą może być jedynie śmierć… - Uśmiech zniknął, a jego twarz przybrała kamienny wyraz. – To moja powinność, jako ojca.
   W pomieszczeniu zapanowała cisza, którą przerwał szalony śmiech Jinnai’a. Chłopak zasłonił twarz dłonią, pochylając się w przód.
 - Muszę przyznać, niezła mowa, tatku… - Uśmiechnął się szeroko, spoglądając mu prosto w oczy. – Niestety, nie mam więcej czasu na zabawę z wami.
   Lekarz drgnął, mocniej zaciskając dłoń na broni. Przybliżył palec do spustu.
- Marie, wybacz mi… To nie nasz syn. Nasz Jinnai umarł, to jedynie pusta skorupa… A w niej potwór… - powiedział w myślach.
   Nim bracia zdążyli w jakiś sposób powstrzymać Davida, padł strzał. Ich spojrzenia powędrowały w stronę Jinnai’a. Chłopak zachwiał się lekko, a jego koszula w okolicach prawego ramienia zabarwiła się krwią. Głowę miał pochyloną, przez co nie mogli odczytać jego reakcji. Przez kilka sekund panowała cisza, jednak wszystkim wydało się to wiecznością.
 - Brawo, tatku. Muszę przyznać, nie spodziewałem się, że strzelisz… - spojrzał na ojca; jego oczy przepełniała furia. – Dziś zginiesz!
   Zaatakował alchemią, jednak Spencer zwinnie sparował jego atak. Morderca drgnął zaskoczony, jakby zapomniał, że jego ojciec również posiada wiedzę w tym zakresie. Po chwili uśmiechnął się lekko i dobył noża, spoczywającego dotąd za jego pasem. Spencer chciał ponownie strzelić, jednak musiał zrobić unik przez lecącym w jego stronę ostrym przedmiotem. Nim zdążył cokolwiek zrobić poczuł, że Jinnai stoi tuż za jego plecami. Zimne ostrze noża przylgnęło do jego gardła, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
   Bracia zerwali się na równe nogi, za pomocą alchemii tworząc sobie coś na wzór maczet.
 - Al, nie możemy bezczynnie obserwować, musimy działać! – zawołał Ed.
 - Ani się ważcie! – warknął doktor. – To sprawa pomiędzy mną, a moim synem!
 - Odważny jesteś, tatku... Nawet w chwili, kiedy twoje życie znajduje się w moich rękach.
   Spencer zacisnął dłoń na broni, przygryzając wargi. Teraz miał całkowitą pewność, że jego drogi syn już nie powróci. Powoli skierował lufę pistoletu w stronę swojego ciała, ustawił pod odpowiednim kątem…
 - Doktorze, nie!
   Jinnai w ostatniej chwili zrozumiał, co się święci, jednak nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Rozległ się huk, a jego ciało przeszył okropny ból. Jęknął, osuwając się na kolana. Spojrzał na swoją klatkę piersiową, z której obficie sączyła się krew. Co raz trudniej było mu zaczerpnąć oddech, zaczynał się krztusić własną krwią.
   Bracia Elric podbiegli do lekarza, który z wypisanym na twarzy grymasem bólu zachwiał się niebezpiecznie. Pomogli mu pozostać w pionie, po czym ostrożnie posadzili na ziemi.
 - Doktorze, pańska rana…! – zaczął Al.
 - Spokojnie, nie jest śmiertelna… - szepnął słabo. – Strzeliłem w taki sposób, aby trafić w płuca mordercy, nie wyrządzając przy tym sobie zbytniej krzywdy.
 - T-Ty gnoju…! – warknął Jinnai. – T-Teraz… również jesteś… - zakrztusił się, po czym odkaszlnął. – Mordercą.
   Spencer westchnął, przenosząc wzrok na braci.
 - Zostało mu niewiele czasu. Krew zalewa płuca, niedługo się udusi.
   Morderca zdrętwiał widząc, z jaką obojętnością jego ojciec wymawia te słowa. Zakaszlał czując, że opuszczają go siły.
 - J-Jesteś… lekarzem! M-Musisz… ratować…!
   Doktor ze spokojem przytaknął.
 - Rzeczywiście, jako lekarz mam obowiązek ratować życie, nie ważne czyje… - powiedział. – Skoro zadałem ci śmiertelną ranę i nie mam najmniejszego zamiaru cię ratować, to chyba złożę wypowiedzenie…
 - N-Nie… N-Nie żartuj! – Ciało Jinnai’a bezwładnie upadło na brudne kafelki. – Ja… Nie mogę… zginąć!
   Jego usta poruszały się, jednak do uszu braci i doktora nie doleciały już żadne słowa. Po kilku minutach ciało mordercy zastygło w bezruchu, a jego oczy wciąż wpatrywały się w ojca. Spencer westchnął cicho, dziękując w duchu, że siedzi plecami do martwego już ciała syna.
 - Koniec… - szepnął, zasłaniając twarz dłonią. – Nikt już nie ucierpi...
   Mimo, że starał się to powstrzymać, łzy obficie wypłynęły z jego oczu, rozmazując obraz. Bracia milczeli, pozwalając mu choć trochę się otrząsnąć.
   Ich rozmyślania przerwały odległe krzyki na korytarzu i zbliżający się z każdą chwilą odgłos szybkich kroków. W milczeniu wpatrywali się w drzwi, wiedząc, że żołnierze zauważyli już wtargnięcie intruza. Po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem, a do pomieszczenia wpadło kilkunastu wojskowych. Opuścili broń widząc, że już po wszystkim. Później sprawy potoczyły się w szybkim tempie – zabrano ciało Jinnai’a, a bracia Elric, David Spencer oraz pułkownik Green zostali przetransportowani do szpitala, gdzie dokładnie ich przebadano. Nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, jednak mężczyźni dostali przetrzymani na dwudziestoczterogodzinnej obserwacji.



* * *
[Mizobe, 29 września 1915r.]

   Nad miastem zebrały się ciemne, burzowe chmury. Wiatr z każdą chwilą się wzmagał, wyginając drzewa we wszystkie możliwe strony. Przedzierające niebo błyski i towarzyszące im grzmoty tworzyły naprawdę ponurą atmosferę. Nie pasowała ona jednak do miasta - przed trzema dniami, kiedy ogłoszono śmierć mordercy, w sercach mieszkańców zapanowała radość. Nareszcie będą mogli prowadzić spokojne, normalne życie.

    Zimne krople deszczu raz po raz uderzały o szybę i parapet szpitalnego okna, tworząc przyjemny dla ucha szmer. W pomieszczeniu paliła się jedynie świeczka, wesoły płomyk tańczył na tle ponurej panoramy miasta za oknem. Stalowy Alchemik ziewnął przeciągle, nie zadając sobie nawet trudu, aby zasłonić usta.
  - Deszcz... Nie cierpię deszczu - mruknął zaspanym głosem, naciągając kołdrę na głowę. – Całe szczęście, że przez tą burzę padło zasilanie. Mogę przynajmniej spokojnie się wyspać.
    Alphonse przerwał obieranie jabłka, przenosząc wzrok na brata.
  - Edziu, wiem że w taką pogodę ludzie są zwykle rozleniwieni, ale bez przesady... - powiedział z pretensją. - Od godziny proszę cię, żebyś wstał.
  - Nie zamierzam - mruknął spod kołdry. - Nasz pociąg do Centrali odjeżdża dopiero za kilka godzin.
   Alchemik Duszy westchnął, z politowaniem kręcąc głową. Naprawdę, czasami czuł się tak, jak gdyby to on był starszym bratem. Po chwili uśmiechnął się lekko. Ed miał prawo być wykończony. Przed trzema dniami stoczył naprawdę niebezpieczną i ryzykowną walkę.
 - Rok temu pokonaliśmy homunkulusy, a teraz zwykły morderca przysporzył nam tak wielu problemów… Zdecydowanie wypadliśmy z formy – pomyślał.
   Chciał na nowo rozpocząć dyskusję z bratem, jednak niespodziewanie przypomniał sobie jedną, niepokojącą sytuację. Miał na myśli słowa Jinnai’a, które ten wypowiedział w trakcie jednej z walk. Zamyślił się, tracąc rachubę czasu.
   Tymczasem Edward rozmyślał nad nowymi argumentami, które pozwoliłyby mu pozostać w łóżku. Czekał, aż Al się odezwie, jednak nic takiego nie nastąpiło. Zniecierpliwiony, odwrócił się na drugi bok. Głowę podparł na dłoni, po czym zaczął uważnie lustrować wzrokiem młodszego brata.
 - Nie zamierzasz znowu się mnie czepiać?
   Czekał na odpowiedź, jednak jej nie uzyskał. Lekko poirytowany, rzucił w Alphonse’a poduszką. Młodszy Elric oberwał prosto w twarz, przez co stracił równowagę i wraz z krzesłem poleciał w tył. Po chwili podniósł się, z grymasem bólu na twarzy masując obolałe miejsce.
 - Edziu, pogięło cię!? – krzyknął z pretensją.
 - Trzeba było odpowiedzieć na pytanie – uśmiechnął się szeroko, jak najbardziej zadowolony z siebie.
 - Zamyśliłem się.
   Podniósł krzesło, po czym usiadł. Utkwił wzrok w oknie, obserwując ścigające się po szybie krople deszczu. Postawił na tą, która w szybszym tempie pokonywała dystans. Po chwili widząc, że jej współzawodniczka zniknęła za dolną ramą okna, westchnął czując lekki zawód. Na powrót przeniósł wzrok na brata. Wziął głęboki wdech.
 - Pamiętasz naszą walkę z mordercą zaraz po tym, kiedy odkryliśmy jego tożsamość?
 - No… - Ed podniósł się do siadu. – Mów dalej.
   Al skinął głową.
 - We wcześniejszej walce napomknął coś o tym, że mordowanie ludzi w Mizobe to jego zadanie. Próbowałem wyciągnąć od niego informacje. Kiedy spytałem, kto je zlecił wyglądał na zaskoczonego, po czym powiedział: „Noah ma rację, mówię zbyt wiele”. Rozumiesz, Ed? Jinnai miał współpracowników!
   Stalowy Alchemik dumał przez chwilę, po czym wolno skinął głową.
 - Rzeczywiście, na to wygląda… - westchnął, drapiąc się w tył głowy. – Problem w tym, że mamy jedynie imię. Nie wiemy nawet, czy prawdziwe.
 - Mimo wszystko uwzględnij to w raporcie dla generała.
   Ed spochmurniał, krzyżując ręce na piersi.
 - Dlaczego to ja mam pisać raport!? – spytał bojowym tonem. – Sam się tym zajmij!
 - Spakowałem nasze walizki, napisałem sprawozdanie dla tutejszej kwatery. Nie kiwnę już palcem – powiedział pewny siebie.
   Stalowy ponownie rozłożył się na łóżku, mrucząc pod nosem obelgi pod adresem młodszego brata. Niespodziewanie ciszę panującą w pomieszczeniu przerwało pukanie do drzwi.
 - Proszę – rzucił odruchowo Al.
   Drzwi skrzypnęły, po czym uchyliły się lekko. W progu pojawiła się szczupła, średniego wzrostu dziewczyna. Ubrana była w kremową piżamę w misie, na którą zarzuciła jeszcze luźną, czarną bluzę. Jej brązowe włosy były potargane, niedbale związane w koński ogon. Czekoladowe oczy z ciekawością wpatrywały się w braci, kąciki ust uniosły się w niepewnym uśmiechu. Rzeczą, która najbardziej rzucała się w oczy był jałowy opatrunek, którym szczelnie obwiązana była jej szyja.
 - Nie przeszkadzam? – spytała.
 - Nie, wejdź.
   Zrobiła krok w przód, po czym uważnie zamknęła drzwi, aby nimi nie trzasnąć. Odwróciła się w stronę braci, którzy wpatrywali się w nią wyczekująco.
 - Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale nie powinno mnie tu być... – zaśmiała się nerwowo, po czym spoważniała. – Nazywam się Mila Jones.
   Bracia spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Doskonale pamiętali dane osobowe dziewczyny, która jako jedyna przeżyła atak mordercy.
 - My… - zaczął Al.
 - Doskonale wiem, kim jesteście! – zawołała radośnie. – Słyszałam o was wiele opowieści…! – chrząknęła speszona, widząc ich pobłażliwe uśmiechy. – Tak więc do rzeczy. W imieniu mieszkańców Mizobe, chciałam podziękować za przywrócenie w naszym mieście porządku. Ocaliliście wiele żyć.
 - Najlepszym podziękowaniem są wasze uśmiechy, Mila. – Ed uśmiechnął się szeroko. – Mamy nadzieję, że Mizobe będzie radosnym, pełnym życia miastem!
   Skinęła głową, uśmiechając się. Przez chwilę panowała cisza, w czasie której dziewczyna wyraźnie nad czymś rozmyślała.
 - Um… Mam prośbę… - zaczęła niepewnie. – Czy możecie opowiedzieć mi o swoich przygodach, o walce w podziemiach Centrali? Chciałabym usłyszeć tą opowieść od samych jej bohaterów.
   Bracia drgnęli zaskoczeni, po czym wybuchli radosnym śmiechem. Pierwszy opanował się Al. Otarł łzy śmiechu, gestem sugerując dziewczynie, żeby usiadła.
 - Mila, to nie była jedynie nasza zasługa. Wszyscy…
   Nastolatkom rozmawiało się na tyle dobrze, że całkowicie zapomnieli o upływającym czasie. Bracia opowiadali o sobie, o miejscach, które odwiedzili – o pustyni, ruinach Xerxes, mroźnej i dzikiej północy. Mila słuchała ich z ciekawością, chłonąc z opowieści każde słowo. Gdy bracia skończyli mówić, oświadczyła:
 - Pójdę w ślady doktora Spencera i zostanę znakomitą danchemiczką. Będę podróżowała po świecie, docierała do biednych miast i tam za darmo leczyła ludzi!
   Pożegnali się, kiedy spostrzegli, że zostało niewiele czasu do przyjazdu pociągu. Gdy bracia w pośpiechu wybiegli z budynku, Mila otworzyła na oścież okno, po czym zawołała: „Jeszcze się spotkamy!”. Odmachali jej, znikając za najbliższym zakrętem.

6 komentarzy:

  1. Może to było słuszne, doktor nie miał innego wyboru, ale Ed miał rację. Te wydarzenie zapewne będzie miało poważne skutki w psychice Spencera... Zabicie rodzonego syna, nawet z konieczności czy w obronie innych, nie jest niczym przyjemnym, jeśli mogę się tak wyrazić...

    Podoba mi się, w jaki sposób przedstawiasz postać Edzia^^ Jest taki prawdziwy...znaczy, chodzi mi o to,że ujęłaś jego charakter, zachowanie tak, jak w anime. Zresztą Ala też. :D

    Mila jest bardzo sympatyczna^^ taka pozytywna i w ogóle.^^

    Czyli teraz zaczynasz prawdziwą akcję tego opowiadania, tak? Nie mogę się doczekać.:]

    Rozdział był świetny. Chciałabym pisać tak, jak Ty.;)

    Pozdrawiam

    Kasumi

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne opowiadanie. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Yo xD
    To ja. Chyba wiesz kto. Super, że dodałaś rozdział jednak dopiero dziś znalazłam trochę czasu. Przeczytam i oczywiście skomentuje.
    1) "ciepła krew raz po raz kapała na przybrudzone deski" Nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się to z tym jak dziś z moich włosów ciekła czekolada xD
    2) "gnoju!" To określenie zdecydowanie do niego nie pasuje. Gnój śmierdzi. A on.... śmierdział? No tak, przecież złe charaktery kojarzą się z kolorem czarnym. Pewnie siedziała w jakieś zgniłej piwnicy i ubrania mu
    stęchlizną przesiąkły! XD Ależ ja mądra jestem ;)
    3) "Ed jest geniuszem" Przepraszam za nagły wybuch śmiechu w tym miejscu.
    4) "boleśnie wylądował na ostrych kawałkach szkła" Słowo boleśnie + moje skojarzenia = upadła na pupę? xD
    5)" - N-Nie wierzę… - szepnął zszokowany Al. – Nie może pan strzelić, doktorze!
    - Mogę! – odparł pewnie.
    - Mimo wszystko, to pana syn! – odezwał się Ed. – Nie będzie pan w stanie żyć ze świadomością, że ma pan na rękach jego krew!
    Po chwili odezwała się Priya. - Strzelaj kochanie! Zostaw tego frajera! Wygaduje głupoty! On sam powinien zginąć! David! Pokaż na co cię stać! xD" Szczerze, moja wersja bardziej mi się podoba. Jeśli ją zmienisz to się nie obrażę.... Żartuję jakby co :P
    6) "T-Ty gnoju…!" Ale w tych czasach te dzieci są niewdzięczne rodzicom i tyle w nich zła i co najważniejsze tak brzydko się wyrażają. zaraz przyjdzie mam i da dziecko pasem po tyłku za złe zachowanie X)
    7) "rzucił w Alphonse’a poduszką. Młodszy Elric oberwał prosto w twarz, przez co stracił równowagę i wraz z krzesłem poleciał w tył. " Dziwne, zwykle takie rzeczy się nie dzieją. il ta poduszka ważyła? Albo ja po prostu rzucam za lekko w brata :D
    8) "kremową piżamę w misie" Też taką miałam!
    Teraz muszę podsumować. Komentując ten rozdział odniosłam wrażenia jakbym się czepiała byle czego. Jeśli odnosisz takie same wrażenie to bardzo przepraszam, bo nie to miałam na celu.
    Uwaga! Koniec komentarza.
    Pa xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostra walka ojca z synem - tego na zakończenie etapu było trzeba!
    Tylko to sielankowe spotkanie z Milą - aż żal opuszczać Mizobe! Do "wyjazdu" motywuje mnie jednak chęć poznania dalszych przygód. Czekam więc z niecierpliwością na następny rozdział c;

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszać już nie będę, bo wówczas każdy komentarz zaczynałaby się od tego słowa. Nie umiem zarządzać swoim czasem i tyle. Tak strasznie ci zazdroszczę, że u ciebie już jest 8 notka. Muszę ci się przyznać, że strasznie podoba mi się jej tytuł. Sam w sobie daje do myślenia co po prostu uwielbiam :) Przechodząc do notki jak zwykle genialnie opisana i szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się, że uśmiercisz Jinnaia. Nie to, że go lubiłam, ale nie brałam takiego rodzaju scenariusza pod uwagę. Spotkanie z Milą (przed chwilą napisałam Milką o.o) było bardzo pozytywne. Wyryję sobie w pamięci słowa ''Jeszcze się spotkamy'' bo coś czuję, że nie były użyte bez jakiegoś celu xD Teraz tylko czekać na rozdział 9, który rozpocznie kolejną przygodę! ;*

    OdpowiedzUsuń